wtorek, 22 sierpnia 2017

Nie ma duszy, 
której nie rozrywał(by) 
jakiś ból. 



Wczoraj nerwowo, niepewnie. Od rana do nocy. Dowiaduję się, że to może być koniec. Każdy telefon jest jak najgorszy budzik. Taki, który nakazuje powrócić do rzeczywistości. Taki, który zwiastuje koniec (snu). Sny bywają przecież lepsze od jawy. Gdy odliczasz chwile. Po kilku godzinach stan normuje się. Płoną płuca. Będzie dobrze... Zgaś strach. Oddychaj. Nie lubię końców. Nigdy nie polubię. Po prostu. Oddycham. Boli. Teraz. To się jeszcze jednak nie wydarzyło. Może w ucieczce znajdujesz sposób? Wieczorem idę pozbierać myśli i biorę rower. Biorę kogoś, kto wysłucha. Mam nadzieję, że zrozumie. Dowiaduję się czegoś. I jeszcze. Zgwałcono ją. On jest ciężko chory. Skasował samochód i chyba nie żyje. A ona? Sygnały przepowiadają ratunek. I kilka tygodni w kołnierzu. Wszyscy są cali. A jednak... jakby w rozsypce. Nasze pokolenie jest naznaczone. A co z innymi? Rozmawiamy o tej, którą zostawił, którą oczernia. Nigdy nie widziałam tak białej duszy, tak czystej. Pozbiera się. Ale to nie nastąpi szybko. Kochała. Nie kochała. Chciała kochać. Co robi z nami odrzucenie? I czy gorszy jest brak pewności, czy bycie przekonanym, że nic się nie zmieni? Przecież wiem. Nie mogę spać. Próbuję zaczerpnąć powietrza. Siły. Ale to później, bo najpierw zrywa się chmura. Leje. Rower odstawiam. Myślę. Biegnę. Schody są śliskie i ziemia. Dobrze, że to tylko schody... Przez minutę próbuję dojść do siebie. Jak boli. Powtarzam obłęd(nie). Podnoszę koszulkę i widzę krew. Czerwono na białym. Ciężko mi się oddycha. Pokonuję kolejne schody. Kolejne. Ale nie połykam ich. Połykam ból. Chyba nie połamałam żeber. Będzie blizna. Nie wiem, jak się ułożyć. To może potrwać całe życie. Noc wrzeszczy, a ja mówię do siebie. Zadzwoń. Zapłoń. Zasłoń mi oczy. Szeptem. Goi się, choć uwypukla. Tylko miłością jest czekanie. We mnie. Budzi się noc. I ból mnie budzi i noc. Dzisiaj bezsennie. Ale ciąg dalszy nastąpi. I to zmienia wszystko. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz