poniedziałek, 28 listopada 2016

Only time

Uparcie i skrycie. Chyba każdy ma jakąś nadzieję. To takie piękne.
"(...) słuchaj, muszę Ci coś wyznać, jesteś jedyną kobietą, do której piszę, do której piszę tak, jak piszę, jaki jestem, czego pragnę. Ty jesteś właściwie moim dziennikiem, ale nie milczysz jak dziennik. Nie masz tyle cierpliwości. Zawsze się wtrącasz, kontrujesz, sprzeciwiasz mi się, bałamucisz mnie. Jesteś dziennikiem z twarzą, ciałem i figurą. Myślisz, że Cię nie widzę, myślisz, że Cię nie czuję. Błąd. Błąd. Taki błąd. Kiedy do Ciebie piszę, to przyciągam Cię do siebie bardzo blisko. Zawsze tak było. A od kiedy znam Cię „osobiście”, wiesz od kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie, od tamtej pory, Bogu dzięki, nikt nie mierzył mi pulsu, od tamtej pory…"
- Daniel Glattauer 'Wróć do mnie'

czwartek, 17 listopada 2016

(P)ostrzeganie

Przez sen.
Chciałabym móc odnaleźć radość w każdej rzeczy, w każdej chwili. Ale momentami nie potrafię.
Wizja nieba jest piękna. Tego Nieba. Wiecznego życia, przebywania z Bogiem w nieskończonej radości, wśród bliskich, takie zjednoczenie dusz. Osoby wierzące, ale tak naprawdę wierzące, liczące na spełnienie obietnicy, jako że Chrystus powróci, te osoby oczekują. Czekają na to i się nie boją. Ufają. Ja jednak tak nie umiem. Im więcej doświadczam - zarówno piękna, bliskości, zrozumienia, jak i wykluczenia, odrzucenia, poniżenia - tym ciężej jest mi to wszystko zaakceptować. Z jednej strony bowiem czuję więcej, przywiązuję się do tych bliskich Dusz. Tych tutaj, na ziemi. Z drugiej zaś zadziwia mnie to, ile zła jest na tym świecie. Dlaczego ludzie zabijają ludzi, zdradzają, gwałcą, poniżają, opuszczają...? Dlaczego tak często bardziej liczy się ładna fryzura, dopasowany kolor paznokci niż czyjaś empatia, oddanie, obecność...? Dlaczego ten świat jest tak dziwny i dziki...?
Przyzwyczajam się do tego. Jak każdy. Próbuję nie myśleć. Nie mam już wielkich oczekiwań, znajduję pasję i swój świat w sztuce - muzyce, literaturze... I nagle trafiam na anioły. Artystyczne, empatyczne Dusze. Osoby, które rozumieją, wspierają, przywracają nadzieję w piękno i w to, że można go doświadczyć, że każdy może. I dzięki nim ja też zaczynam wierzyć w przywrócenie nadziei. Na miłość. Na to, że jeszcze człowiek człowiekowi człowiekiem...
Czuję się uspokojona. Cieszę się, że są ludzie, tacy, od których bije światło. Ale prędzej czy później dopada mnie. Przez sen. Myśl, że oni przecież też odejdą. Są gdzieś tam, mam z nimi piękny, liryczny kontakt, ale nie mam wpływu na to, że i oni odejdą. Że najpierw powoli zabija odległość, później odchodzą na zawsze. Tak bardzo przygniata mnie ta myśl. Być może minie, ale teraz ściska. Serce zaczyna boleć, gdy dopuszczam wizję, że stracę B, M, N, D, K, A, Ł, T, J i I (bo są też takie skarby, które bardziej troszczą się o innych, niż o siebie) i P. Kiedyś te imiona naprawdę będą mnie bolały. Już nie na samą myśl, lecz na pustkę. W sercu kłucie. Na bicie mojego, podczas gdy tamte będą milczały. Czy to w porządku?
Znajduję oparcie i obecność, które po chwili przykrywa czarna mgła. Niepewność. Bo nie wiem, jak ja przeżyję brak tych osób.
- Chyba bym umarła.
- A ja razem z tobą.
Och, nawet jeśli odejdę pierwsza... też stracę te Dusze. Stracę to całe piękno, które widzę w tym świecie. To cholernie trudne. Myśli. Dlaczego?
Kiedyś nie bałam się śmierci... chciałam ją spotkać po drugiej stronie. Chciałam być bliżej. Nie tęsknić. Ale im dłużej tutaj jestem, tym bardziej się przywiązuję i jednocześnie bardziej boję. Jak to się dzieje, że tęsknota potrafi przygniatać, odbierać sen, światło, noc, dzień, a po śmierci nie będzie jej wcale (jeśli trafi się do Nieba)? Jak to możliwe, że osoby, które dostapią wiecznego szczęścia, nie będą odczuwały już piękna w znaczeniu ziemskim? W jedynym znaczeniu, które rozumiemy...?
Jestem w lekkiej rozsypce. Mentalnej, emocjonalnej. Ostatnie, czego chcę, to robić karierę, rozwijać się naukowo czy budować dom. Dosłownie. Rozumiem zbyt mało i zbyt wiele. Boję się. Tak bardzo się boję. Chcę rozmawiać, ale tak często nie mam z kim. Kto w przerwie na kawę będzie chciał słuchać i myśleć o śmierci, istocie życia...? Przez telefon wątpliwości. Tylko z D o tym rozmawiałam tak naprawdę, gdy zostałam z poczuciem beznadziei. Brakuje mi kogoś. Kogoś, kto będzie... Myślą. Ciałem. Duszą. Jakkolwiek. Bo chyba jest gdzieś ktoś, kto też się boi? Jest ktoś...
Dziś boję się śmierci, ale niedługo będę bać się życia. Jeśli umrą osoby, do których się przywiązałam, to będę miała poczucie życiowej pustki. Może ktoś zostanie, ale ja wiem, że i tak przytłoczy mnie odejście tej jednej. Duszy.
Jak ludzie dają radę? Jak dają radę odrzucać myśli o śmierci? O tym, że życie się kończy? Przecież to nieuniknione. Śmierć z jednej strony mnie przygnębia, a z drugiej stawia na nogi. Ta myśl, że przecież teraz i tutaj, to jest życie. Nie zmarnuj go.
Czuję się dziwnie. Jak w noc wiary. Napływają mi do oczu łzy. Przecież tak bardzo nie cierpię... Ja po prostu nie chcę przegapić. Życia. Boję się końca. Świata.