Lecę... Ulatniam się... Myśli ulatują...
Życie powoli przecieka... przez palce... Jak piasek... Brodzę już w objęciach morza. Do głębi... Ono mi zabiera tchnienie... Ono miało mnie podnosić. Na morskich skrzydłach. Podawać pomocną dłoń. Teraz tylko ciągnie. Na dno...
Nie mogę oddychać. W każdym śnie to samo.
Mocno przeczuwam.
Od pierwszego do ostatniego zdania.
Tonu.
Spojrzenia.
Pomimo tego, brnę w marzenia. Brnę w niemożliwe. Choć czuję... albo dlatego, że. Bo chyba każdy ma kłucie w sercu na jakieś niespełnienie. Każdy ze strachu przed utratą skoczy z mostu z przęsłami po to, by chwycić Motyla. Jeszcze wzrokiem dotknąć i wyszeptać magię na skrzydłach. I niech.
Czym byłoby życie bez marzeń?
Kocham ten mój świat w nadmiarze.
Może lepiej nie?
Można się przecież zatracić.
Rozbić z falami o brzeg.
Można sobie zbyt wiele uroić.
Można to potem utopić.
Tonę w blue.
To mój kolor. Melancholii. Niespełnienia.
To niebo. To morze... To ja.
Śmiertelna z nieśmiertelną duszą.
I choć umieram...
Będę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz